W podstawówce na koniec każdej klasy miałam średnią 6.0, to znaczy, że miałam najwyższą ocenę z każdego przedmiotu. W gimnazjum 5.92, a w liceum około 5.7 – nie pamiętam dokładnie, bo przestałam się tym wówczas przejmować.
Jak to robiłam? Jak wyglądała moja nauka? I czy miałam z tego frajdę? Opowiem Ci, a może zainspiruje Cię to do szybszej i skuteczniejszej nauki rysowania.
Jeśli umiesz sprawnie się nauczyć czegokolwiek, to poradzisz sobie też z rysowaniem. Jak jednak sprawnie się uczyć? W Internecie pełno jest jednak porad typu: “Zamki pamięci”, “Notatki i mapy myśli”, “Wykorzystaj różne zmysły”, co w przypadku praktycznej czynności, jaką jest rysowanie, na niewiele się zdaje. Bo ani nie masz ciągu zdarzeń do zapamiętania, ani nie musisz robić żadnych map myśli. Nie będziesz używać do nauki przecież innych zmysłów niż słuch, wzrok i ruch jednej ręki. Chyba, że uczysz się rysowania poprzez wąchanie, ale nie polecam takich metod.
Nie będzie to też wpis, w którym zdradzam oczywiste metody typu – prowadź szkicownik, rysuj regularnie, ucz się podstaw itepe. Przeczytasz tutaj bardziej historię, która, mam nadzieję, poprzez osmozę przekaże Ci wiedzę o skutecznej nauce. Dzięki temu zyskasz umiejętność uczenia się i wymyślania takich metod samemu.
Do napisania tego wpisu skłoniła mnie sytuacja, która miga mi często w Internetach. Po wielu latach twórcy nadal rysują to samo i tak samo. Ich postaci nadal są sztywne, nadal pocieniowane źle. Albo po prostu dobrze, nadal bez szału. Jakby nie wierzyli w to, że można nauczyć się więcej i szybciej, a przy okazji bardziej satysfakcjonująco.
Jak to się zaczęło?
Nie pamiętam momentów, w których bym się szczególnie nudziła. Jako że jestem jedynaczką, to byłam zmuszona do wymyślania sobie sama zadań i wyzwań.
Od małego byłam zainteresowana światem. Uwielbiałam rozkminiać jak coś działa, a zarazem tworzyć. Nie mogłam się doczekać, kiedy w kiosku kupię kolejne opakowanie podrób LEGO. Budowałam namioty w domu z koców, które służyły mi do zabawy w dom. Wymyślałam LARP-y (wtedy nie wiedziałam, że tak nazywa się gra terenowa) i podchody z przyjaciółmi, które na podwórku cieszyły się ogromną popularnością.
W poczekalni u dentysty projektowałam w głowie nowy wygląd wnętrza, w kościele zastanawiałam się, którędy wspinałby się uciekający przed policją, a w piaskownicy wytyczałam mrówkom szlaki, budując dla nich zamki. Myślę, że każde dziecko ma w sobie coś takiego, a poprzez wychowanie można to pielęgnować albo zatracać.
Miałam też wspaniałych rodziców, którzy nie twierdzili, że dla dziecka coś może być trudne czy nudne – bo dla dziecka wszystko jest ciekawe i tak samo trudne, jak i łatwe. Do 7. roku życia nie bawiłam się też smartfonem, bo wtedy cegła Nokia była marzeniem. Nie grałam na komputerze, bo Internet był na telefon, a nie telefon na Internet, tak jak dziś.
Czas na komputer przyszedł później i zainteresował mnie on bardzo mocno. Chyba na tyle, że poszłam na studia IT. Jestem wdzięczna, że nie miałam jednak styczności z mediami do 6-7 roku życia (jedynie z TV, co nie uważam za coś pozytywnego), bo moja uwaga nie zostawała łatwo zaspakajana ciągiem łatwych obrazów stworzonych do tego, by się w nie patrzeć.
Autoteliczna osobowość
Przytoczyłam tę krótką historię dzieciństwa po to, by objaśnić, co mogło stworzyć u mnie autoteliczną osobowość. To termin, na który pierwszy raz natknęłam się w książce Przepływ Mihály Csíkszentmihályi. Oznacza osobę, która łatwo umie wejść w przepływ.
W praktyce wygląda to tak, że cieszy się ona samą czynnością, wykonuje ją dla siebie, a nie po to, by z jej pomocą osiągnąć odległy i zewnętrzny cel.
Innymi słowy, osoba autoteliczna ma stosunkowo niewiele celów, które nie pochodzą z jej wnętrza. Liczą się: wewnętrzne cele, których realizacja jest napędzana wewnętrzną motywacją.
Cechą osobowości autotelicznej jest umiejętność osiągania satysfakcjonującej równowagi między „zabawą” w szukaniu wyzwań a „pracą”, która buduje umiejętności.
Osoba autoteliczna aktywnie poszukuje wyzwań, które wymagają wysokich umiejętności. W ten sposób nieustannie „płynie” w życiu. A tam, gdzie jest więcej „flow”, jest więcej kreatywności i innowacji.
Źródło: Irina i Dawid, link
Ucząc się rzeczy z kilkunastu różnych przedmiotów, nauczyłam się umieć lubić to, czego na początku nie lubiłam. Jeśli masz się nauczyć na sprawdzian z WOS-u, którego nie cierpisz, to możesz się męczyć, albo zrobić to z radością, zmieniając swoje podejście.
Niektórzy powiedzą, że to okłamywanie siebie, swoich prawdziwych chęci. Ja uważam, że jest duża różnica między okłamywaniem siebie, a mądrym oszukiwaniem swojego mózgu. Mądre oszukiwanie mózgu jest wtedy, kiedy wiesz, że chcesz coś zrobić lub musisz to zrobić i tak np. zrezygnować ze słodyczy, ale wiesz, że masz skłonność sięgania po nie po obiedzie. Chowasz je więc zawczasu do szuflady, aby nie leżały w zasięgu, kiedy kończysz kotlecika.
Nie jesteśmy monolitem, który podejmuje jednogłośnie decyzję. W naszym mózgu dzieją się często walki dwóch skrajności. Dlatego człowiek potrafi być ambiwalentny. Być i nie być jednocześnie jak kot Schrodingera.
Co znoszenie cierpienia ma wspólnego z nauką
Nauczyłam się też, że moje preferencje nie są stałe i raz na zawsze. Można nimi kierować. Jeśli chcesz nimi kierować, oczywiście.
Można to robić np. sprytnie uprzyjemniać sobie pewne rzeczy, o których myślimy początkowo, że są nieprzyjemne. Żeby to zrobić, musisz wierzyć, że Twoja osobowość nie jest czymś stałym, ale płynnym i elastycznym.
Nie chodzi o to, aby wpierać sobie, że lubisz WOS, kiedy czujesz, że środek krzyczy i wybucha. Chodzi raczej o dyplomatyczne przekonywanie siebie:
- “A co jeśli lubię WOS, ale o tym nie wiem?”
- “Może są tam ciekawe aspekty? Co ewentualnie mogłoby mnie zaciekawić?”
- “Wszystko może być ciekawe, więc może i WOS? Czemu go tak nie lubię”
- “A nawet jeśli nie, to może przyjemny będzie sam aspekt ukończenia zadania?”
- “A może wyobrażę sobie, że jestem osobą, która uwielbia WOS, co kieruje takimi osobami?”.
I znajdujesz w tej czynności ziarno, które Cię kręci. Ono pozwoli wejść we flow. To właśnie korzystanie atutów autotelicznej osobowości.
Co ciekawe, ta sama cecha pozwala znosić duże cierpienie fizyczne i psychiczne. Wydaje mi się, że ma to dużo wspólnego z poczuciem kontroli sytuacji. Im gorsze cierpienie, tym bardziej konieczny krótszy czas sprzężeń zwrotnych dających odpowiedź jak dobrze Ci idzie. Chodzi też o to, by każdą czynność czynić bardziej grywalną, satysfakcjonującą i dającą poczucie celu.
Ucząc się czegoś nowego, staniesz się kimś innym
Nauczenie się czegoś, czego nie lubisz, to zmiana Twojej tożsamości. Aby to lepiej zrozumieć, podam przykład.
Załóżmy, że od zawsze myślisz, że jesteś osobą, która uwielbia przedmioty humanistyczne. Czytasz dużo książek, napawasz się literaturą i uwielbiasz społeczne i psychologiczne aspekty. Przedmioty ścisłe nie są Twoją domeną. Żeby poczuć zapał do ich nauki, musisz… zmienić tożsamość. Porzucić model siebie-humanisty. I wybrać model humanista-zainteresowany-matematyką albo humanista-może ukryty-talent-matematyk.
Taka nowa osoba np. humanista-zainteresowany-matematyką w pewnym sensie jest kimś innym niż przed chwilą. Myśli, co innego, gdy myje zęby i co innego czuje, gdy rozwiązuje sudoku. Zyskując nową tożsamość, możesz rozpocząć nową zabawę.
Zmiana tożsamości może nie być dla Ciebie łatwa. Możesz nie chcieć pożegnać się ze swoją starą tożsamością, bo ona w pewnym sensie umiera. Możesz nie być na to gotowy. Jeśli nie chcesz tego robić, wyobraź sobie, że na czas wykonywania danej czynności nakładasz maskę kogoś innego w formie zabawy.
Kiedy stworzysz nową tożsamość, będzie Ci o wiele łatwiej wejść w nowy nawyk. Postanowienie codziennego ćwiczenia jest zmianą powierzchowną. Polega na odhaczaniu dni w kratkach o stałej godzinie. Decyzja, że będziesz myśleć o sobie jako o zdrowej i wysportowanej osobie jest decyzją na głębszym poziomie. Pozwala Ci zbudować całą wizję myśli, zachowań i toku dnia, który ma taka osoba. Nie wykonując ćwiczeń, nie zachowujesz spójności z tym, co masz w głowie, co jest czynnikiem pchającym Cię skutecznie i wewnętrznie do działania.
Cyfry mnie motywują
Moi rodzice nie wymagali ode mnie dobrych ocen i nie zmuszali do nauki. To ja lubiłam patrzeć na cyfry. Teraz wiem, że to dlatego, że uwielbiam, gdy wskaźniki liczbowe są miarą moich wysiłków. Uświadomiłam to sobie ostatnio, robiąc test Gallupa. Jedna z cech wykazywała swój największy potencjał w sytuacji, w której mogłam coś mierzyć liczbowo – km, czas, pieniądze czy ilość czegoś.
Wiem, że nie każdy tak ma i są osoby, które nie lubią włączać licznika km czy odhaczać zadań. Dlatego wymyślanie uniwersalnych motywujących metod nie mogłoby być tematem tego wpisu. Każdy jest na tyle indywidualny, a jednocześnie na tyle inteligentny, by wymyślić najlepsze metody dla siebie.
Jak wyglądał mój dzień nauki
Myślę, że na dobre wyniki w nauce wpłynęło kilka czynników.
Pierwszy to dyscyplina. Łatwiejsze było dla mnie odrobić lekcje niż ich nie robić, bo weszło mi to w nawyk. Oczywiste było dla mnie to, że muszę odrobić wszystkie lekcje i nauczyć się na sprawdzian. Skończone zadanie budowało we mnie dużą satysfakcję i poczucie pewności na samym sprawdzianie.
Drugi to odnajdywanie przyjemności w każdej czynności, której się pojęłam (stan flow). Starałam się znaleźć w każdej czynności ciekawy aspekt. Wyobrażałam sobie, że poprawiam swoje błędy, a kiedy już naprawdę nie chciało mi się czytać książki to ustawiałam żelki na akapitach, by zjadać je w ramach nagrody za przeczytanie. Bo to nie jest tak, że zawsze się chce. Ten, co biega rano potrafi jednak pokonać deszcz. Nie wiem, w jakim stopniu można się douczyć autotelicznej osobowości. Być może dużą rolę odgrywają geny lub dzieciństwo.
A po trzecie, rutyna, która generowała poczucie porządku. Teraz, kiedy mam jej mniej, widzę, jak traci na tym jakość mojego działania. Jednocześnie przez lata dyscypliny, umiem łatwo narzucić sobie poczucie porządku. Jednocześnie staram się bardziej respektować swoje potrzeby tj. spokojne jedzenie śniadania czy długi sen, co było trudniejsze w szkole. Łatwiej jest zluzować dyscyplinę niż ją dokręcić.
I ostatnie, mój silny pogląd, że mogę nauczyć się wszystkiego, z jednoczesnym przekonaniem, że nie jestem jakoś wybitnie uzdolniona, ale wręcz muszę nadganiać do innych ciężką pracą. To podejście pozwoliło mi nie opierać swojego poczucia wartości na wiedzy, którą posiadam – bo nie myślałam, że JESTEM wybitna, że się taka urodziłam. Wiedziałam, że osiągnięcia biorą się z DZIAŁANIA, a nie BYCIA.
Schemat nauki
Dla mnie skuteczna nauka to wychodzenie ze strefy komfortu. Towarzyszy temu uczucie nieprzyjemności, które gdy się wytrzyma, z czasem maleje. To właśnie ono, z jednej strony przeszkadza w działaniu, bo męczy, jak podnoszenie ciężarów, a z drugiej jest źródłem satysfakcji. Sztuką jest dobrze dobierać sobie ciężar.
Sam proces nauki polega dla mnie na byciu swoim własnym nauczycielem i wykonywaniu ciągłych sprzężeń zwrotnych. Im bardziej spostrzegawczy jesteś i im częściej robisz “sprawdzenie swojej wiedzy”, rzucając się na głębszą wodę, tym szybciej się uczysz. Łatwiejsze jest to wówczas, kiedy zagadnienie interesuje Cię na tyle, że czynniki zewnętrzne przestają być istotne.
Pamiętaj, że nauka jest procesem – najpierw będziesz robić nieświadome błędy, potem będą one świadome, dopiero po pewnym czasie zyskasz świadomą ekspertyzę, która z czasem wchodzi w krew i zmienia się w nieświadomą ekspertyzę.
Ludzie lubią grać w gry, bo jest w nich jasne poczucie celu przy jednoczesnym ograniczeniu zasad. To sprawia, że wchodzimy w stan flow, wiemy, co robimy, zyskujemy efekty i umiemy jakoś je określić.
Jeśli chcesz uatrakcyjnić sobie naukę życie, ograniczaj i nadaj jasny cel. Ta sama zasada tyczy się samego życia.
Daj znać w komentarzu, czy masz autoteliczną osobowość. Jestem ciekawa, ilu nas jest ;).
Bardzo ciekawy artykuł, pierwszy raz usłyszałam o osobowości autotelicznej, a bardzo dobrze mnie to opisuje. Dzięki!
To bardzo się cieszę! To pewien wyznacznik szczęścia życiowego. Więcej o tym przeczytasz w książce “Flow” 🙂