Wywiad z Tuhą: Nie musisz być influencerem, aby być freelancerem

To nie jest transkrypcja wywiadu.

Wywiad w formie pisemnej został zredagowany i nieco skrócony, aby przyjemnie Ci się go czytało ;). Aby doświadczyć rozmowy w HD, weź słuchawki.

MARTA KUKŁA: W dzisiejszym odcinku goszczę Martynę Jażdżewską. Cześć!

MARTYNA JAŻDŻEWSKA: Cześć!

M.K: Na Instagramie nazywasz się @tu.tuha i twoja strona to też jest tuha.pl. Czy ta nazwa wzięła się od Borów Tucholskich, w których mieszkasz, czy jeszcze od czegoś innego?

M.J: To jest taka krótka historia. Ponieważ zmieniłam nazwisko po ślubie, właśnie na Jażdżejewska, i wielu osobom bardzo ciężko było to wymówić, stwierdziłam, że potrzebuję czegoś krótszego niż domena jażdżejewska.pl. Znajomi w pracy mówili na mnie Tuha, myśląc, że to zdrobnienie od Martucha. Później, sprawdziłam, że „tuha”, to po czesku rysik. I faktycznie pochodzę z Tucholi, więc też mi się to troszeczkę skojarzyło i tak już zostało.

M.K: Czyli taka wielowymiarowa nazwa. To trochę mi przypomina moją – Szuflada mART. Nie od razu zorientowałam się, że szuflada to po angielsku drawer, a to brzmi podobnie jak rysownik. No dobra, więc na początek bardzo konkretne pytanie: Jakiego programu używasz? Domyślam się, że jest to Procreate, skoro pracujesz na iPadzie.

M.J: Tak, korzystam z Procreate, używam też Affinity Designer. To jest stosunkowo nowy program, mam go na iPadzie i bardzo lubię. Affinity fajnie łączy wektory z rastrami, można sobie dowolnie mieszać te dwie techniki. Przeważnie masz albo grafikę wektorową, albo rastrową, a tutaj można to połączyć.

M.K: O! Ciekawa rzecz. Affinity jest polecanym programem, ale głównie na desktopy. Dużo osób traktuje go jako alternatywę Photoshopa, bo nie jest taki drogi. Więc dobrze, że mówisz, że działa też na iPadzie.

M.J: Tak, fajne jest to, że licencja jest dożywotnia. Jeżeli ktoś zaczyna przygodę z grafiką i nie chce inwestować co miesiąc konkretnej sumy, jak w przypadku Adobe, to jak najbardziej Affinity. Myślę, że zastąpi spokojnie i Photoshopa, i Ilustratora. A nawet myślę, że wygrywa pod niektórymi względami.

M.K: Możliwe, sama muszę się do niego przekonać, bo używam Photoshopa i jestem tak przyzwyczajona, że na razie nie wyobrażam sobie zmiany.

M.J: Tak, kwestia przestawienia, ale myślę, że tydzień i będzie okej.

M.K: Możliwe, tylko Adobe ma ten plus, że masz różne inne programy w pakiecie. A też ich czasem używam. Premiere Pro, Adobe Audition i tak dalej. To jest duża zaleta.

M.J: Dlatego to jeszcze mnie trzyma przy Adobe.

M.K: Mnie też. Martyna, od ilu lat tworzysz?

M.J: Och! Wydaje mi się, że miałam 13, 14 lat, jak dostałam swój pierwszy tablet. To był Pentagram Open XL i był przeogromny. Moja mama chciała dobrze, ale moje małe ramię nie wyrabiało. Byłam tak zmęczona tym machaniem! Wtedy zaczęłam sobie dłubać te prace digitalowe, czyli to będzie równe 20 lat od momentu, w którym na serio pomyślałam, że chciałabym to robić.

M.K: Okej, czyli już taka dojrzała decyzja w wieku 13 lat.

M.J: No wiadomo, rysowałam od małego, ale wybór mojej ścieżki życiowej przypada właśnie na tamte czasy. Internet już wtedy był bogaty w różne tutoriale i filmy. Pamiętasz DigArt? To był polski odpowiednik DeviantArta. Wtedy tworzyła się tam megafajna społeczność, wymienialiśmy się doświadczeniami. Był już popularny Skype, więc można było się zdzwonić, razem rysować, i tak to się powoli zaczynało.

M.K: Nie poszłaś do liceum plastycznego, więc jak potoczyła się twoja historia? Poszłaś na studia graficzne, czy raczej uczyłaś się wszystkiego sama? Jak to wyglądało?

M.J: Po liceum nie dostałam się na ASP. Trochę się na nich obraziłam. Ale ogólnie było megapozytywnie, tylko właśnie oni widzieli, że większość prac tworzę w digitalu. Wtedy to nie było jeszcze takie popularne. Doradzili mi, żebym poszła do jakiejś szkoły, która uczy grafiki, rysowania cyfrowego. No i znalazłam prywatną szkołę w Toruniu i tam sobie siedziałam przez dwa lata i uczyłam się. Tylko że to nie było stricte ilustratorskie, ale bardziej graficzne. W tamtym momencie zakochałam się w tej drugiej części swojej pracy, czyli w grafice. Byłam rozdarta, bo fascynowało mnie to tak samo jak rysowanie i tak trochę mi się wymieszały te ścieżki – ilustratorska z tą taką graficzną.

Skończyłam szkołę, z tego co pamiętam, to poszłam na staż do takiej małej agencji reklamowej w Tucholi. Było strasznie. To znaczy ludzie byli wspaniali, ale – jak to w każdej małej agencji – to był taki mały obóz pracy. Musiałam wgrzewać czapki, oklejać jakieś samochody. Trochę robiłam graficznych rzeczy, ale zdecydowanie tam byli potrzebni ludzie do wszystkiego. Z drugiej strony przygotowało mnie to też do zawodu od tej technicznej strony. Tworząc później projekty, mogłam to robić w taki sposób, żeby brać pod uwagę wszystkie te elementy, których się nauczyłam manualnie. Poznałam maszyny, laser, ploter, różne tego typu sprzęty, a to poszerza ci horyzonty projektowe. Wiesz, jak co zaprojektować, żeby było ładne i użytkowe jednocześnie, żeby łatwo dało się gdzieś przenieść. Myślę, że żadne takie doświadczenie nie jest bez sensu. Nie tak, że ktoś sobie pomyśli, że spędził gdzieś dwa lata i stracił ten czas, to nie. Najlepiej jest wyciągać po prostu z każdego doświadczenia tyle, ile się da.

M.K: Czyli pracowałaś na stażu i masz przybliżone pojęcie pracy na etacie. A później zdecydowałaś się zostać freelancerem. I to się stało tak nagle?

M.J: Nie, nie. To był początek tej drogi. Następnie pracowałam w radio, ale jako grafik. Tam był portal, była też telewizja kablowa, więc przygotowywałam też różnego rodzaju ulotki i grafiki. W wolnym czasie oczywiście ilustrowałam, co w tamtym momencie traktowałam jako hobby. To też wtedy, moim zdaniem, nie był dobry czas dla ilustratorów, bo to jeszcze nie było doceniane na tyle, na ile powinno być. Wtedy jakoś w radio stwierdziłam, że jednak chcę iść na studia i starałam się znaleźć takie, które zaspokoją wszystkie te moje ciekawości. Znalazłam Polsko-Japońską Szkołę Technik Komputerowych w Gdańsku. Studia były fajne. Jak zwykle najfajniejsi byli ludzie. Ale ciekawym aspektem tych studiów było to, że było bardzo dużo różnych zajęć. Malarstwo, rzeźba, grafika 3D, animacja, branding, tworzenie identyfikacji. Mogliśmy spróbować wszystkiego i wybrać to, co nam się podoba.

M.K: I co cię najbardziej zainteresowało z tych przedmiotów, które najmilej wspominasz?

M.J: Właśnie o dziwo typografię – coś, co ignorowałam do tej pory. Myślałam wtedy: „Aha, jest sobie jakiś krój pisma, niech on sobie będzie”. Mieliśmy wspaniałego wykładowcę, pana Adama Kamińskiego, który pokazał niesamowite rzeczy – to, jak ważna jest typografia, jej odbiór i to, jak potrafi wpływać na ludzi. To trochę utwierdziło mnie w tym przekonaniu, że jednak nie do końca chcę być samym ilustratorem, że jednak dobrze czuję się też w bardziej użytkowym designie.

M.K: Tak, ale też bardzo widać, że twoje prace są takie typograficzne, symboliczne. Nie wiem, jak to nazwać dokładnie, ale…

M.J: Geometryczne bardziej.

M.K: Tak, właśnie, geometryczne. Podobny vibe nasuwa mi się, gdy patrzę na prace Sibylline Meynet.

M.J: O, Jezu! Uwielbiam ją!

M.K: Tak, ja też! Jej prace nie są takie luźne. Jeżeli przyjrzysz się każdemu kątowi, każdej figurze, to ona jest na swoim miejscu. I nie ma nic, co można by było poprawić. Wydaje się, że każde kółko, każdy kolor jest idealnie przemyślany i właśnie tam powinien być. Przypomina mi to wszystko bardziej pracę nad logo niż artystyczny szał, kiedy artysta rzuca na płótno jakieś kolory. W twoich pracach też jest taki pierwiastek typograficzności i logotypowości, tak to nazywam. Ale słusznie zauważyłaś, że chodzi o taką przemyślaną geometryczność.

M.J: Ojej, to bardzo mi miło, że ktoś to docenia! Myślę, że w tym momencie to już jest takie dość instynktowne i nie ma zbyt wiele przemyślanych rzeczy. Chociaż staram się działać w tym kierunku, ponieważ teraz głównie zajmuję się ilustracją brandingową, biznesową.

M.K: Identyfikacją wizualną? Coś w tym rodzaju?

M.J: Elementem identyfikacji wizualnej, bo zajmuję się teraz głównie właśnie ilustracjami, które są częścią identyfikacji: infografiki, ilustracje na social media i tego typu rzeczy. I bardzo się cieszę, że w końcu ta gałąź się tak rozwinęła, bo jest na to teraz niesamowity boom.

M.K: Tak. Wszyscy teraz potrzebują kogoś do grafik na Facebooku, a ty w sumie możesz popisać się i ilustracją, i designem.

M.J: No, niestety nie wstawiam na social media tyle, ile bym chciała. To mnie trochę wkurza w sobie, że nie jestem konsekwentna, jeśli chodzi o pewne rzeczy, i bardzo bym chciała dzielić się swoją pracą, wiedzą i jakimiś tam projektami, ale no niestety nie starcza mi aktualnie czasu. Mamy teraz jeszcze 3-letniego synka i on też strasznie dużo go pochłania.

M.K: Szczególnie, że oprócz rysowania, to jeszcze prezentacja tych prac jest właściwie zadaniem na pełen etat. Nie dość, że należy pracę opublikować, to jeszcze ją ciekawie zaprezentować i opisać.

M.J: Tak. Opisać, zrobić zdjęcia, zaplanować. Dlatego ja strasznie podziwiam innych ilustratorów, którym się to udaje. Uwielbiam Izę Dudzik, Nikolę Kucharską, Patryka Hardzieja. No, przecież oni to robią przepięknie – podziwiam! Chciałabym mieć taką konsekwencję, żeby usiąść i to ogarnąć… Ale no nie wiem, może kiedyś.

M.K: Teraz jesteś freelancerką i już od ośmiu lat prowadzisz swoją firmę. A za co lubisz swoją pracę? Dlaczego zdecydowałaś się pójść tą drogą?

M.J: Wydaje mi się, że lubię ten zawód za niezależność. Pracowałam jeszcze w międzyczasie w takiej dużej drukarni – firmie, która zajmowała się pneumatykami, i w agencji reklamowej. Po czasie wiedziałam, że to nie jest dla mnie. Siedzisz, powiedzmy, osiem godzin, ale tak naprawdę nie ma tam aż tyle pracy. Przeważnie wszystko zajmowało dwie, trzy godziny, a później to już było szukanie sobie zadań. Miałam cały czas takie poczucie niespełnienia, że siedzę bez sensu. Patrzę w ten monitor, wymyślam sobie te zadania, a mogłabym robić coś ciekawego, coś dla siebie. Później wpadłam na to, że mogłabym sobie pójść na jakąś część etatu, ale to dalej było takie uwiązanie. Nie neguję teraz tutaj pracy ludzi na etacie, po prostu nie wszystko jest dla każdego. Ale ja bardzo łatwo się rozpraszam, a w pracy ludzie przychodzili i zagadywali, co też działało niekorzystanie na moją pracę. Poza tym praca dla siebie to też taka niezależność – nie muszę się tłumaczyć z jakiegoś wolnego, które chcę dostać albo z tego, że źle się czuję i dzisiaj nie chcę przyjść. To wszystko sprawiło, że postanowiłam podjąć ten krok i otworzyć swoją działalność.

M.K: Był taki dzień, kiedy na to wpadłaś, czy to był raczej stopniowy proces?

M.J: Nie, stopniowo, stopniowo. Ponieważ było bardzo dużo takich niewiadomych, ja też byłam wtedy dość młoda, więc miałam pełno obaw. Obaw związanych z tym, czy sobie poradzę, czy ogarnę to papierologicznie. Jak byłam na etacie, to po prostu sobie żyłam ze świadomością tego, co wpływa na moje konto. A nie miałam pojęcia przecież, ile idzie na podatki, na emerytury. Wtedy powiedziałam sobie „dobra pójdę na swoje”. Potem, jak zaczęłam wnikać, co to dokładnie oznacza pójść na swoje… Że muszę oddać podatek dochodowy, muszę zapłacić ZUS, bo jestem vatowcem, czyli jeszcze oddać 23% VAT-u… A teraz doszło 9% zdrowotnego, więc państwo dba o to, żebyśmy się nie nudzili. I do tego mam wrażenie, że ludzie kreatywni nie są stworzeni do prowadzenia działalności. Ta papierologia to jest coś, co chcemy zostawić. Ale jeśli ktoś myśli o założeniu firmy, to tak, ludzie, którzy nie ogarniają, też dają radę. Jakoś, ale dają.

Prace z Instagrama tu.tuha

M.K: Czyli da się to zrobić. Mówisz, że wymaga to jakiegoś czasu i pomocy – księgowych zapewne – żeby sobie jakoś poradzić.

M.J: Myślę, że chęci. Głównie chęci. Jeśli mogłabym coś poradzić, to żeby się nie poddawać, jeżeli mamy gorszy miesiąc. Takie okresy będą. Na pewno styczeń, okres wakacyjny są takim czasem, jeśli chodzi o zlecenia. Ale w tym momencie ten czas możemy poświęcić na doskonalenie swojego portfolio, strony internetowej, całej komunikacji oraz na rysowanie prac, które będziemy chcieli pokazać. Czyli pracę nad sobą. Żeby te miesiące wykorzystać nie na dołowanie się, nie załamywanie i szukanie w panice jakiegokolwiek zlecenia, tylko na pracę nad swoim portfolio. Można się przygotować, wiedząc, które miesiące są gorsze – odłożyć jakąś sumę, która nam pozwoli przetrwać ten okres i skupić się na swoich projektach. Trochę tak jak z sezonowością miejscowości takich typowo wakacyjnych. Są otwarte tylko w sezonie, ale nałowią wtedy tyle, że mogą sobie później poza tym sezonem przetrwać.

M.K: A jakie masz rady dla osób, które zaczynają z freelancingiem?

M.J: Jeżeli zaczynacie i nie będzie to działalność nierejestrowana, a chcecie mieć pewność, że wasza księgowość będzie łatwa, to radzę skorzystać z księgowości internetowej. Ja od lat korzystam z iFirmy i mam problem z głowy, bo oni zajmują się wszystkim. Załatwiają sprawy za mnie nawet w urzędach, przypominają mi o wszystkich rzeczach, o których powinnam pamiętać, a oczywiście nie pamiętam. Więc chociaż to mi odpada i nie trzeba jeździć z tymi dokumentami. Cała księgowość odbywa się online. Wszystko przesyłam: skany lub zdjęcia dokumentów. Dostaję też feedback od nich i informacje o nowościach. Więc to naprawdę ułatwia pracę, bo nie musimy ciągle trzymać ręki na pulsie, żeby śledzić zmiany.

M.K: Masz przydzielonego księgowego i dostęp do jakiegoś systemu? Czy jak to wygląda?

M.J: Tak, dostajesz księgową, która jest twoim opiekunem, i z nią się kontaktujesz. Mają również dodatkowych pracowników, którzy odpowiedzą na pytania związane z ZUS-em, z urlopami, z chorobowym. Znam grafików, którzy sami prowadzą sobie księgowość, ale u mnie to na pewno by się nie sprawdziło.

M.K: Samodzielne prowadzenie księgowości, jeśli się na tym nie znamy, nie ma sensu, bo usługa księgowej to wydatek rzędu 100 – 200 złotych miesięcznie, a oszczędza nam dużo stresu i czasu.

M.J: I czasu, tak. Tym bardziej, że te przepisy się teraz ciągle zmieniają i trzeba by było śledzić to non stop, żeby być na bieżąco.

A kolejną radą, którą dałabym osobom zajmującym się ilustracją, grafiką jest to, żeby bronić swoich projektów. Bo bardzo często klienci naciskają na zmiany, ale to my musimy wyjść z pozycji eksperta. Na szczęście skończyły się czasy, kiedy klient był naszym „panem”. Podobnie, jak idziemy do lekarza, to nie mówimy lekarzowi, jak ma nas leczyć. A poniekąd my jesteśmy tymi ekspertami, którzy mają pokazać klientowi, co powinien zrobić. Jak ta ilustracja, grafika lub logo powinny wyglądać, żeby przynieść oczekiwane efekty. Nie powinniśmy ulegać naciskom typu: „nie podoba mi się”, „mojej żonie to się nie podoba, moja żona chciałaby czerwone”. Trochę łatwiej jest z ilustracją, bo jeżeli ktoś się do ciebie zgłasza, to widzi, jaki masz styl, i widzi już, co zamawia.

M.K: To prawda, jeżeli masz spójne portfolio i klient je widzi, to nie ma opcji, że wyjdzie coś całkiem innego, prawda? Chyba, że tworzysz jakiś projekt, którego nigdy wcześniej nie robiłaś. Wówczas klient faktycznie może nagle otworzyć szeroko oczy, bo nie tego oczekiwał.

M.J: Dokładnie. Ale ilustracja ma też to do siebie, że jednak klienci widzą, co kupują, i mniej się w to wtrącają. Jeżeli to nie jest portret, tylko ilustracja po prostu, którą ktoś u ciebie zamawia, znając twoje portfolio, to nie ma tego problemu. Ale często będzie tak, że będziecie musieli bronić swojej pracy i to też jest element tego zawodu.

M.K: Masz jeszcze jakieś wskazówki, może dla osób początkujących?

M.J: Nie wiem, czy to będzie wskazówka. Ale ja jestem takim trochę control freakiem i bardzo lubię pilnować wszystkich etapów pracy. I to był mój problem, bo wszystko chciałam robić sama. Strasznie mnie denerwowało, kiedy ktoś zrobił coś inaczej. Dlatego bardzo długo nie potrafiłam pracować z innymi grafikami, z innymi wykonawcami. Znałam cały pakiet Adobe, żeby sama sobie dłubać. A to też nie jest rozwiązanie. Delegowanie pracy i dzielenie się nią też jest okej. Trzeba uciszyć troszeczkę tego wewnętrznego potwora, który ci mówi: „Nie, zrób to sama”. Bo to, że zrobisz to sama, nie znaczy, że zrobisz to lepiej. Tylko, że będziesz miała nad tym kontrolę. Ja się zajeżdżałam, robiłam rzeczy, których nie lubiłam. Oczekiwałam zaufania od klientów, ale sama nie miałam zaufania do innych ludzi. Myślę, że z czasem się tego nauczyłam, że fajnie jest posłuchać tej drugiej strony. Bo jeżeli programista czy UX designer mówi ci, że ten przycisk będzie wyglądać lepiej w tym miejscu, to słuchamy go, bo jest ekspertem w swojej dziedzinie.

M.K: Jeszcze tylko bym dodała, że czasami nie chcemy czegoś delegować, bo uznajemy, że sami zrobimy to szybciej, a dodatkowo nie musimy za to płacić. A potem okazuje się, że siedzimy nad tym trzy godziny, które de facto moglibyśmy poświęcić na pracę, zarabiając, robiąc to, co lubimy.

M.J: Tak, bo nieraz się przejechaliśmy na tym, że po prostu „a, zrobimy to sami”. A później nie dość, że stracimy na to czas, to i tak musimy zadzwonić po specjalistę, który naprawi to, co napsuliśmy. I skoro ja nie chcę zapłacić specjaliście, to dlaczego ktoś ma zapłacić mnie?

M.K: Właśnie. Bo wiesz, my na wiele rzeczy narzekamy, że klienci oczekują tego i tamtego. Ale przekonajmy się, jakimi my jesteśmy klientami. Może w ten sposób lepiej zrozumiemy tych naszych.

M.J: Tak. Ja na przykład z szacunku nigdy się nie targuję z podwykonawcami, bo po prostu nie lubię, jak ktoś to robi ze mną. Ty określasz cenę za swoją pracę, ja to szanuję. Gdy uważasz, że to jest za dużo, to rezygnujesz. Jeżeli na początku coś wyceniamy i nie jesteśmy tych kwot pewni, to można podać widełki. Na przykład wersja na pełnym wypasie kosztuje tyle, ale możemy zbić cenę do tylu i tylu kosztem elementów dodatkowych: tła, ikon i tak dalej. Staramy się znaleźć złoty środek, żeby – jak to się mówi – wilk był syty i owca cała. Często wycenianie ilustracji jest bardzo, bardzo trudne. Nigdy nie wiemy, w którą stronę to zawędruje, więc lepiej podać tę wyższą cenę. I nie bać się tej ceny!

Myślę, że klientom ciężko zaakceptować cenę, ponieważ nie wiedzą, co się na nią składa. Zauważyłam, że kiedy zrobiłam sobie dokładny cennik i informację, co jest w danym pakiecie, to klienci przestali zadawać pytania. Oni wiedzieli, za co płacą, i że to nie jest sam projekt, tylko jeszcze research, szkice koncepcyjne, wybór palety kolorystycznej, typografii – że to jest cały proces, w którym poszukujemy tych rzeczy. Bo to, co klient widzi finalnie, to jedna dziesiąta tego, co tak naprawdę się tam zadziało.

Prace z Instagrama tu.tuha

M.K: Pewnie, plus jeszcze prace operacyjne: pisanie z klientem, sporządzanie umowy – to też często jest po naszej stronie i zabiera czas.

M.J: Tak, to wszystko się składa na cenę.

M.K: Czy wcześniejsze przygotowanie jest konieczne do tego, żeby sensownie zaplanować prowadzenie firmy, czy uważasz, że wszystkiego można się nauczyć w trakcie?

M.J: Sądząc po mnie, można się nauczyć w trakcie. Wydaje mi się, że na własnej skórze uczymy się dziesięć razy szybciej.

M.K: To prawda. Gdy jesteśmy wrzuceni na głęboką wodę, to musimy jakoś sobie radzić, więc… sobie radzimy!

M.J: Rzucenie siebie samego na tę głęboką wodę jest fajnym sprawdzianem. Bo po prostu musisz. Musisz to ogarnąć, to nie jest coś dodatkowego. Jak jesteś na etacie, wracasz i chcesz coś rozkręcać, to często nie masz siły i takiej motywacji, żeby to zrobić. A czasami ten skok jest najlepszym, co możesz zrobić dla samego siebie. Bo na pewno uda ci się cokolwiek zorganizować i pozyskać tych klientów, jeżeli skupisz się na tym w pełni. Czyli poświęcisz na to ten czas, który wcześniej poświęcałeś na siedzenie przez osiem godzin w pracy. Oczywiście myślę, że fajnie na początku gdzieś się zatrudnić, zdobyć doświadczenie. Musisz się poczuć pewnie w tym, co robisz. Do dzisiaj się nie czuję pewnie tak na sto procent. Ale już miałam takie doświadczenia, taką wiedzę, że w pewnym momencie stwierdziłam: „Dobra, to już jest ten czas”.

M.K: Trzeba reprezentować sobą taki przynajmniej średni poziom, żeby nie było wstydu?

M.J: Tak, bo wiadomo, że zawsze będziemy dążyć do jak najwyższego poziomu. Ale myślę, że jeżeli już masz jakąś świadomość, jak działają pewne schematy, jak pozyskać tych klientów, jak ich obsłużyć, to już w tym momencie możesz się zacząć zastanawiać nad działalnością. Ale też nie radzę tego robić tak na hurra, tylko sobie zaplanować.

M.K: Jak wygląda twój dzień jako freelancera?

M.J: Pójście na swoje, na freelance, wiąże się z tym, że musimy mieć bardzo dużą dyscyplinę wobec siebie. Ja nadal troszeczkę zachowuję się, jakbym szła do pracy. Więc wstaję rano, ogarniam się, czasami nawet się trochę maluję, ubieram i siadam tak, jakbym faktycznie weszła do biura. To nie jest taki luz, że sobie pracujesz, kiedy chcesz. Myślę, że dobrze jest sobie narzucić konkretne godziny, jakieś tempo. Freelance nie oznacza tego, że śpimy do południa i pracujemy przez dwie godziny. Wręcz myślę, że na początku pracujemy zdecydowanie więcej niż na etacie. No niestety, trzeba przeboleć ten początkowy czas, zanim się znajdzie swoje flow, klientów i grupę docelową.

M.K: To nie jest tak, że mogę robić, co chcę. Teraz sami musimy trzymać dyscyplinę, a nie każdy potrafi to robić.

M.J: Dokładnie. Myślę, że początki mogą być trudne, zwłaszcza ten pierwszy okres. Ale z drugiej strony już spokojnie, ZUS puka zaraz do drzwi i to jest wystarczający motywator. To jest wszystko przemyślane, to nie jest znikąd. To ma nas motywować do wcześniejszego wstawania i ogarniania. 😀[1] 

M.K: Myślę, że to jest dobra interpretacja ZUS-u :D. Więc mówisz, że wypracowałaś sobie schemat codziennej pracy, dosyć regularnej. Od ósmej do piętnastej, coś w tym rodzaju?

M.J: Tak się staram. Jak się udaje, to pracuję od ósmej do piętnastej lub szesnastej.

M.K: I nie wynosisz pracy poza te godziny?

M.J: Wiesz co… Czasami się zdarzy, nie ma tak dobrze. Ale to jest coś kosztem czegoś. Po prostu czasami nie pracuję codziennie, czasami sobie robię po prostu dzień wolny. Wtedy faktycznie zdarza mi się coś zrobić wieczorem, czy popracować w sobotę. Ale to się wszystko wyrównuje. Myślę, że i tak pracuje się znacznie mniej, niż na etacie.

M.K: Ta praca jest bardziej skondensowana, efektywna.

M.J: Praca idzie dużo szybciej. Tak, na tym mi głównie zależało, żeby to było efektywne. Żeby każda chwila spędzana przed komputerem była maksymalnie wykorzystana.

M.K: A przed czym mogłabyś przestrzec osoby, które decydują się na pójście drogą freelancingu?

M.J: Wydaje mi się, że wszystko rozchodzi się o znalezienie swojej grupy docelowej i zaplanowanie, jak możemy do niej trafić. Nie skupiałabym się tylko na mediach społecznościowych. Bo wszystko jest fajnie, póki one są. Klienci są też poza tymi mediami. Na pewno zaczęłabym od dobrej strony internetowej. Kiedyś dostałam świetną radę od właściciela pewnej firmy, która zajmowała się tworzeniem gier na telefony. Powiedział mi, że jeżeli on szuka ilustratora, to nie szuka kogoś, kto jest ilustratorem, grafikiem, fotografem. Szuka konkretnej osoby – ilustratora, który zajmuje się grami. Więc trzeba się określić. Pokazać swoje najmocniejsze strony. Na początku brałam wszystko, jak leciało. Myślałam, że każdy klient musi być moim klientem. Bo żyłam trochę w takim strachu, że przecież nie mogę odmówić, bo ten klient nie wróci.

M.K: Wiele początkujących osób się na tym wywala. Mam wrażenie, że ciężko im odmówić, bo te zlecenia kuszą.

M.J: Kuszą. Tak, bo czasami kuszą szybkie pieniądze, coś tam… Cały czas gdzieś ci z tyłu głowy kołacze, że będziesz musiała zapłacić ZUS, podatki, księgową i stałe koszty. Ktoś weźmie coś w leasing, jakiś sprzęt, i wiadomo, że na to trzeba zarobić. Musisz przerobić tę lekcję. Dzięki niej wiesz, kto jest twoim klientem, a kto nim nie jest.

Na pewno bardzo dużo dał mi rozdział stron internetowych. Mam stronę tuha.pl, która jest od ilustracji, i stronę brandberry.pl, która zajmuje się brandingiem, identyfikacją, animacjami. Po prostu komunikacją firmy.

M.K: O, i to jest też dobra wskazówka dla tych, którzy nie potrafią się zdecydować na jedną rzecz. Nie muszą wszystkiego pakować do jednego portfolio, do jednego wora, na jednego Instagrama.

M.J: Tak, to jest chyba taka najlepsza rada, jaką dostałam, wiesz? Na pewno radziłabym się wyspecjalizować w jednej rzeczy. Nie twierdzę, że masz robić jedną rzecz. Ale żeby pokazywać to, co jest u ciebie kluczowe. Żeby klient, który ma do ciebie trafić, wiedział, że ty jesteś najlepsza w tym temacie, w danym stylu.

M.K: Tak, pierwszy krok to właśnie określenie, do kogo kieruję swoją ofertę. Ustalić na przykład, że chcę robić ilustracje do bajek. I określam się „ilustratorem bajek”, a nie „ilustratorem”.

M.J: Wydaję mi się, że to też się klaruje z czasem.

M.K: Tak, można popróbować na początku parę rzeczy, żeby określić, co my chcemy robić. Ale jeżeli już wiemy, to spróbujmy iść jedną drogą, można ją przecież zmienić.

M.J: Jest też zasada Pareto, 20% osób generuje 80% twoich przychodów. A często jest tak, że te pozostałe 20% generują osoby, które zabierają nam najwięcej czasu. Bo to są bardzo często roszczeniowi ludzie i moim zdaniem cena też ich może zweryfikować. Odradzałabym też zgadzanie się na jakieś tam obniżki. „Zrobi pani taniej, ale będzie z tego 50 zleceń”, „Zrobi pani taniej, ale będzie stała współpraca”. Naprawdę chciałabym mieć te zlecenia, które ktoś mi kiedyś obiecał. Ale one nigdy nie przyszły.

M.K: Tak, jeżeli ktoś chce z tobą współpracować, to się zgodzi na podaną cenę.

M.J: Tak, bo on wie, że twoja praca jest tyle warta. Unikałabym ludzi, którzy od razu na starcie chcą rabat, chcą się targować. Wiadomo, że jak z kimś pracujemy dłużej, to sami możemy wyjść z taką inicjatywą, że zrobimy coś w prezencie albo taniej. Okej, to jest budowanie lojalności z klientem, docenienie go w pewien sposób. Ale najpierw zostań tym klientem. A przychodzisz do mnie i od progu żądasz rabatu. Taka osoba nie szanuje twojej pracy totalnie. Jeśli miałabym robić jakieś statystyki, to problemy miałam tylko z ludźmi, którzy się na początku targowali.

Na początku myślałam sobie, że przecież muszę mieć tego klienta, bo może nie być następnego. A tak naprawdę czas, który traciłam na tych niewartościowych ludzi, mogłam spokojnie poświęcić na budowanie swojej marki, co by pomogło mi w pozyskaniu tych, do których chcę dotrzeć.

M.K: Traciłaś nie tylko czas, ale i nerwy.

M.J: Ale tak jak mówiłam, wszystko jest po coś. I w pewnym momencie dzięki takim lekcjom dochodzisz do punktu, w którym chcesz być. U mnie od kilku lat trwa ten czas, gdzie ja uwielbiam swoich klientów. To są naprawdę fajni ludzie, którzy dają mi wolną rękę i mi ufają. Tacy klienci to osoby, które cenią twoją pracę. Nie przyszli do ciebie dlatego, że było tanio, bo to jest najgorsza możliwa motywacja. Dlatego proszę, nie zaniżajmy sobie cen, bo robimy sami sobie krzywdę.

M.K: Nawet możemy odczuwać lekki dyskomfort: „Kurczę, kto mi za to zapłaci, to jest chyba za dużo”, ale w tej branży nie można konkurować ceną.

M.J: Tak, zawsze się znajdzie ktoś, kto zaproponuje mniej. Wiem, że to zaniżanie cen wynika ze strachu, że nie będzie zleceń. A ja naprawdę radzę wszystkim, żeby ten czas poświęcili na siebie: na promowanie, na szukanie klientów, do których chcą dotrzeć, którzy ich zadowolą. Jeżeli mogłabym poradzić coś młodszej sobie, to żeby ten czas, który spędziłam, stresując się, dogadując się z ludźmi, z którymi nie chciałam pracować, poświęcić na tworzenie swojej marki. Myślę, że w tym miejscu byłabym znacznie szybciej. W tym miejscu, w którym chciałam być, jestem od trzech, czterech lat.

M.K: Okej, czyli te początkowe pięć lat było pełne prób i błędów?

M.J: Tak, było na pewno sporo błędów, bo nie umiałam odmawiać. U mnie asertywność kuleje. Musicie się jej nauczyć, jeżeli chodzi o znajomych i przyjaciół, bo na pewno będą prośby.

M.K: Właśnie, jak podchodzisz do tego, jeżeli ciocia lub koleżanka proszą cię o graficzną przysługę. Co wtedy robisz?

Prace z Instagrama brandberry_pl

M.J: No właśnie, asertywność minus 200. I tak, zgadzam się. Przyjaciele, rodzina wiadomo, że nie płacą, ale znajomi – wysyłam im cennik i daję jakiś rabat. Za to, że się znamy po prostu. Myślę, że jeżeli to są dobrzy znajomi, przyjaciele, to się nie obrażą, jeżeli powiesz: „Słuchaj, nie mam teraz czasu, nie dam rady tego zrobić”.

Najwięcej zapytań miałam od znajomych takich bardzo dalekich. Bo raczej ci bliscy wiedzą, że to się wiąże z wysiłkiem, czasem, kosztami. Bo tak naprawdę wydaje się, że nasz zawód jest taki bezkosztowy, prawda? Siadasz i rysujesz. No, nie!

M.K: Właśnie jakoś często jest takie podejście. Panuje przekonanie, że to jest taki zawód charytatywny. Nastawienie na to, że to jest bardziej pasja niż zarobek. Nie wiem, z czego to się bierze. Bo przecież nikt nie zgłasza się do programisty: „Ej, napisz mi jakąś aplikację na telefon, bo chciałbym sobie zakupy fajnie wpisywać”. 

M.J: No pewnie. „Lubisz kafelkować, chodź wykafelkuj mi łazienkę”. No raczej nie prosisz znajomego kafelkarza o tego typu przysługę. Wydaje mi się, że przyczyną jest niska świadomość tego, jaką ci freelancerzy muszą przejść drogę, żeby tak rysować i projektować.

M.K: Tak. Myślą, że logo robi się w godzinę. Trudno jest im to wytłumaczyć i są naprawdę autentycznie zaskoczeni, ile czasu to zajmuje. Może dlatego, że w Internecie spotykają często jakieś generatory do robienia loga na już…

M.J: Od małego jako dzieci rysujemy, więc istnieje przekonanie, że chcemy pieniądze za przyjemność. Tak samo logo – to przecież jest obrazek i do tego doklejasz tekst. Przecież równie dobrze możesz to w Wordzie zrobić. Widziałam takie przykłady, które wysyłali klienci.

M.K: Szczególnie że logo jest takie proste. Weźmy logo Nike. Ile takie coś narysować!

M.J: Ale cieszy mnie to, że jakby ta świadomość wzrasta. Mam takie wrażenie, że ci ludzie dzięki temu, że jest Internet, widzą, że to jest praca dosyć żmudna, że jednak cały czas się szkolisz, doskonalisz, inwestujesz w sprzęty… Tak samo fotograf – przecież zrobienie zdjęcia trwa sekundę. „I ty chcesz ode mnie za to pieniądze?” Ale nie wiedzą, że ten fotograf ma obiektyw za 30 tysięcy i musi to jakoś spłacić… Uczył się 10 lat, ma programy, umie ustawić światło, dobrać ekspozycję. Wie, w którym momencie kliknąć. To wszystko jest proces i fajnie, że ludzie zaczynają to rozumieć. Trzeba poświęcić naprawdę wiele lat, żeby umieć stworzyć coś szybko.

M.K: Jeszcze chciałam wrócić na chwilę do wyceny, o której przedtem rozmawiałyśmy. W jaki sposób w takim razie wyceniasz swoją pracę? Jak do tego podchodzisz?

M.J: To też jest dobre pytanie, bo dużo ludzi właśnie zapomina o swoich kosztach. Zawsze doradzam: policz swoje koszty. Policz ZUS, policz prąd, policz swoje programy. Koszty stałe, które masz. Podziel na liczbę godzin, w których pracujesz, i dodaj do tego stawkę godzinową, którą chciałbyś otrzymać na rękę. Wtedy wychodzi mi mniej więcej stawka godzinowa. Wiadomo, że stawka godzinowa jest różna dla projektów kreatywnych, które muszę wymyślić. Bo to też jest inna wartość. Jeśli chodzi o usługi graficzne, to raczej cennik mam stały. Ilustracja, wiadomo, to za każdym razem inaczej. Ale zawsze trzeba brać pod uwagę nasze koszty i na ich podstawie wyliczyć kwotę, która nas zadowoli. Jeżeli uda się wynegocjować wyższą stawkę – super. Ale nie pomijać tych kosztów, bo dochodzi podatek, ZUS i okazuje się, że z tego, co zarobiłeś, niewiele zostało.

M.K: Z jakimi klientami wolisz współpracować?

M.J: Kurczę, mam etap, że lubię wszystkich moich klientów. Teraz współpracuję z dwiema korporacjami. I też fajnie, bo mam taką namiastkę współpracy w zespole. Jednak nie robię czegoś sama, tylko się po prostu zdzwaniamy, są jakieś spotkania, konferencje. Wiadomo, to jest dobre, bo już się nie muszę martwić o szukanie zleceń. A jestem pewna, że każdy jak zaczyna, to musi szukać, ale później im bardziej jesteś rozpoznawalny, to jednak ta poczta pantoflowa robi swoje. Klienci już sami do ciebie przychodzą, sami ciebie znajdują. Pamiętam, że na początku inwestowaliśmy w Google Ads, jakieś reklamy na Facebooku. Teraz nie muszę totalnie się tym przejmować.

Często to są nowe firmy, które dopiero się tworzą. Wtedy jest fajnie, bo od początku budujesz z nimi ten wizerunek. To nie jest coś, w co zostajesz wrzucony, tylko wspólnie coś budujecie. Wydaje mi się, że takie projekty są dużo ciekawsze, niż gotowce, schematy, w które musisz się troszeczkę wpasować. Nie ma też tego syndromu miłości do swojego starego logo, co jest bardzo częste. Bo klienci logo, które kiedyś sami zrobili, to kochają po prostu miłością czystą. Wówczas bardzo ciężko wprowadza się rebranding marki. Trzeba być naprawdę delikatnym, bo można bardzo łatwo zranić czyjeś uczucia.

M.K: Nie wiedziałam, że zajmujesz się identyfikacją wizualną. Myślałam, że tworzysz głównie ilustracje, bo właśnie stąd cię znałam z Instagrama @tu.tuha. I tak się zastanawiam: jakie rzeczy najbardziej lubisz rysować? Czy są to portrety, czy raczej ilustracje dla dzieci? Bo takie też czasem widzę na twoim profilu. A może jeszcze coś innego?

M.J: U mnie to jest tak, że ja nie do końca mam wypracowany jakiś swój styl, tylko właśnie bardzo lubię różne programy, różne media. Staram się też często wracać do akwareli, kredek, markerów, tego typu rzeczy. Na Instagramie @tu.tuha są akwarelowe prace z Harrym Potterem. To moje ulubione. To było fajne, bo robiłam to dla siebie. Z reszty nie zawsze jestem zadowolona. W sumie to bardzo rzadko jestem zadowolona ze swojej pracy, ale wiem, że większość ilustratorów tak ma.

M.K: A, czyli tradycyjne media dalej są w grze?

M.J: Tak. I to jest super! Bo to też daje nam troszeczkę odpocząć od tego ekranu. Ale teraz bardzo mi się podoba praca w Affinity. Czyli wektory plus rastry. Kiedyś myślałam, że będę musiała wybierać. Kocham zarówno branding, jak i ilustracje. Na szczęście daje się to połączyć. Bardzo odpowiada mi praca ilustratora, takiego biznesowego, gdy tworzę ilustracje opakowań, produktów, etykiet.

M.K: Twój styl do tego pasuje. Bo jest taki graficzny, jak mówiłyśmy wcześniej.

M.J: No właśnie tak. Dlatego to mi pasuje, że właśnie te dwie rzeczy udaje mi się tak zgrabnie połączyć i jestem z tego zadowolona. Bo jednak nie byłabym do końca szczęśliwa, robiąc tylko projekty graficzne.

M.K.: Jeszcze jedno pytanie, takie dosyć palące. Jak, twoim zdaniem, w przyszłości może się kształtować zapotrzebowanie na ilustratorów w dobie sztucznej inteligencji? Myślisz, że dalej jest sens iść tą drogą? Czy zauważyłaś w sobie jakiś taki strach, że może jednak za 10 lat nasz zawód nie będzie istnieć?

M.J: Nie. Znaczy, rozumiem obawy. Ale wydaje mi się, że podobnie było z Canvą. Jak wchodziła Canva, to wszyscy się trzęśli, że teraz graficy i ilustratorzy nie będą potrzebni. Bo wszystko będzie. Przecież mamy pełno portali, na których są już darmowe loga. To ja bym mogła powiedzieć, to skoro jest generator, to mój zawód przestanie istnieć. Ale trzeba też pamiętać, że zawsze to jest coś więcej – coś więcej, niż tylko ta praca, którą wykonujemy. Te generatory są tak naprawdę losowe. Nie znają historii osoby, marki, potrzeb firmy, potrzeb klienta. Wydaje mi się, że to jest trochę niesłuszna obawa i że to będzie taki trend, który przeminie. Tak mi się wydaje, ale co to będzie…

M.K: Trudno przewidzieć przyszłość, dlatego nie warto się tym przejmować, tylko robić to, co się lubi i to, w czym chce się specjalizować. Nawet jeśli będą później narzędzia, które znacząco ułatwią pracę, to sam fakt, że jesteś w czymś specjalistą, sprawi, że i tak będziesz jednak potrzebny w jakimś kontekście. Nawet żeby sprawdzić to, co wygenerował generator albo coś poprawić. Znajdą się dla ciebie zadania, bo jesteś najlepszy w tym, co robisz. A to zawsze ma swoją wartość. Bo inaczej każdy zawód można by było w ten sposób skreślić.

M.J: Wydaje mi się, że powinniśmy to przekuć w swoją korzyść. Porównuję do tej Canvy, bo wtedy też był podobny lęk, że wszyscy będą mogli sobie sami wszystko zrobić. Ale żeby jej używać, też musisz mieć pewną wiedzę. Canvę potrafi obsłużyć mój tata i mogłabym ci pokazać, co on tam potrafi wygenerować. I powiedziałabyś, że nie da się zrobić czegoś brzydkiego w Canvie, a jednak się da. 

Musisz mieć wiedzę, poczucie estetyki, żeby nawet w tej Canvie dostosować szablony, ułożyć, dobrać kroje pisma, kolory, grafiki. To są rzeczy, do których nie da się usiąść i zrobić ot tak. W Canvie możesz sobie zaprojektować plakat na jakieś zajęcia, czy jakąś ulotkę. Okej, ale jeżeli ma być to rzetelnie zbudowana komunikacja marki, to wtedy już nie. Uważam, że to bardzo fajne narzędzie do tworzenia szablonów, które klient sam będzie sobie uzupełniał. Sama bardzo często korzystam z Canvy, jeśli chodzi o tworzenie tego typu rzeczy.

M.K: Tak, mi też to często ułatwia pracę. Używam Canvy do tworzenia miniaturek na YouTube’a. To jest fajne narzędzie, bo nie trzeba odpalać całej tej maszyny Photoshopa. Canva jest szybsza i prostsza.

M.J: Tak, tu się zgodzę. Więc myślę, że z AI może być podobnie. Graficy zaczną to w pewnym momencie wykorzystywać na swoją korzyść.

M.K: Super, że podzieliłaś się swoją perspektywą. Myślę, że wielu początkujących freelancerów na tym skorzysta. Mogły przeczytać historię osoby, która przeszła drogę, którą być może oni sami będą chcieli podążać. Podzieliłaś się też błędami. Na pewno nie powiedziałaś o wszystkim, bo trudno jest zmieścić tyle lat doświadczenia w jednym wywiadzie, ale twoja perspektywa to już jest taki dowód społeczny, że da się to zrobić, że to nie jest taka mrzonka. Bo jeżeli obracamy się wśród ludzi pracujących na etacie, którzy myślą w trochę inny sposób, to możemy zapomnieć, że faktycznie inne życie jest możliwe.

M.J: Tak, nie trzeba się bać, że sobie nie poradzimy. Czy tej całej papierologii albo innych rzeczy. Bo to wszystko da się ogarnąć!

M.K: To była właśnie Martyna Jażdżejewska. Bardzo dziękuję ci za wywiad!

M.J: Ja też dziękuję!


Dodaj komentarz