Ty widzisz ładne buźki, trochę słodyczy, jakiś portret.
Dla mnie to kreski harmonijne bądź nie, źle lub dobre odbicie światła, dobre rozprowadzenie koloru po płótnie.
Światło i kolory to bebechy: jelita i serca rysunku. Ale nad tym jest coś więcej. Inni nazwą to duszą, inni życiem.
Dla mnie to coś, co porusza cząstkę wrażliwości. Wywołuje emocje, jakby przypominały Ci się wspomnienia z dzieciństwa, gdy pijesz pierwszy łyk kompotu u babci. Tylko nie wiesz, jakie to wspomnienia. Takie, których nigdy nie było. Jakby piękna kraina, do której tęskniłeś, a w której nigdy nie byłeś.
Tych parę kresek tworzy dla mnie coś, co sprawia, że na tym świecie warto żyć. Że nie są tu tylko robaki, śmierć i mogiła. Ale uczucie istnienia czegoś zachwycającego. Nawet jeśli te emocje powoduje chemia w naszym mózgu, to jest to piękne i coś każe mi czuć do nich respekt i podziw. Bo to uczucie podobne do tego jakbym dosięgała nieśmiertelności.
Niektórzy mają to uczucie, gdy patrzą na góry, kwiaty albo morskie fale. Ja odnajduję je w graficie startym na papierze albo pikselach na ekranie. Czuję je, przyglądając się teksturom z bliska. Analizując atomy mikroświata, odczuwam indukcyjnie potęgę makroświata.
Czasem scrolluję kontent na Instagramie i natknę się na rysunek, na który chce mi się przeklinać z wrażenia (a nie robię tego na co dzień w ogóle). Dziwna rekacja, wiem. Ale nie jestem Szekspirem, by w przypływie zachwytu wylać z siebie wiersz. To katharsis zdarza się rzadko, ale mam ochotę wtedy krzyczeć:
“Niemożliwe! To nie mógł zrobić człowiek. Jakie to jest, kurwa, piękne.”
Exegi monumentum jest przereklamowane
Kiedyś zachwycała mnie idea exegi monumentum. Myślałam, że nawet jeśli umrę, to pozostanie po mnie jakiś ślad – choćby w postaci ilustracji, które kiedyś na strychu odkryje mała dziewczyna i zachwycona ich kunsztownością, będzie przyglądać się każdej linii, tak jak ja kiedyś, przewracająca strony ilustrowanych Baśni i Legend. Ta dziewczynka będzie powracać do tej rysunkowej krainy dzieciństwa i bezpieczeństwa, otulona kocem, który ja utkam jej za życia.
Wyrosłam z tego. Wiem, że nie przedłużę swojego istnienia czy istnienia gatunku w znaczący sposób wynalazkami, teoriami czy rysunkami. Wszystko kiedyś się skończy. Nie ma więc sensu myśleć o tym zagadnieniu praktycznie. Nie ma i po co – można się z tym pogodzić i dosięgać nieśmiertelności tu i teraz.
Dlaczego? Bo to wspaniałe, darmowe uczucie. Ono i tak być może nie ma znaczenia i rozpłynie się w zapomnienie z naszą tkanką. Ale jednak – w tym wszechświecie, we wtorek, to tej 21:00, w człowieku siedzącym przy drewnianym biurku z IKEI – niezaprzeczalnie – istniało i dało trochę szczęścia.
Gdy spotykam jakąś osobę i widzę, że ma podobne oczy do mnie, wiem, że odkryła wrażliwość, brutalność i piękno w obojętności tego świata.
Te osoby jedzą wolniej.
Dłużej patrzą.
Są ciche.