Są pytania, których wszyscy nie znosimy, a i tak je słyszymy. Albo nawet, paradoksalnie, sami sobie je zadajemy. Jeśli ktoś przeżył w swoim życiu romans z rysowaniem – czy to krótkie zauroczenie pochłaniające go na nudnych lekcjach, czy poważniejsza decyzja – obiło mu się o uszy to pytanie: “no i co będziesz mieć z tego rysowania?”. Pieniądze? Uznanie? Sławę? Pytali rodzice, nauczyciele i wszyscy zatroskani naszym losem.
Dobrze, że pytali, bo się znęcali oczywiście troszczyli. O nasze losy budżetowe, gdy nasze serce będzie rwało się do rysowania, a w tym czasie komornik będzie wynosił pralkę. O rysowanie w piwnicy o chlebie i wodzie, ale z szaleńczym uśmiechem na twarzy. Takie wizje mogli sobie w głowie tworzyć. Nic dziwnego, że chcieli sprowadzić nas na ziemię i zapewnić “godziwy byt”.
Choć w tych czarnych wizjach MOŻE kryć się ziarno prawdy, nie ma co od razu popadać ze skrajności w skrajność: z wizji – “będę bogaty, sprzedając bohomaz za miliony” na wizję “będę klepać biedę, chcąc robić to, co kocham”. To jak to jest w końcu? Czy rysowanie się opłaca? Czy coś nam w życiu da? Chcecie dowiedzieć się co będziecie z rysowania mieć? Zatem czytajcie.
Pieniądze?
Nie oszukujmy się, aby zarabiać dobre pieniądze, trzeba być dobrym. I to lubić, bo tylko, gdy coś uwielbiasz nie zauważasz podczas nauki, kiedy mija dzień. Mało zaskakująca wiadomość jest taka, że dotyczy to każdej dziedziny.
Teraz uwaga. Wcale nie oznacza, że dobry znaczy wspaniale rysuje! Otóż, często bywa tak, że ktoś wypracuje sobie dość prosty, aczkolwiek ładny styl rysunkowy, i niczym drukarz stempluje kolejne kartki. Nie musi znać dobrze anatomii, innych technik, bo specjalizuje się w jednym, konkretnym typie ilustracji. Ludziom się podoba, jest popyt i biznes się kręci. W czym dobra jest ta osoba? W robieniu pięknych, ale prostych rzeczy, które ludzie są skłonni kupić, w pozyskiwaniu klientów, w reklamie, w przekonywaniu do swojego stylu, w dotrzymywaniu terminów i kontaktów z klientami. Czyli wszystko, co ważne, aby z rysowania zrobić po prostu biznes. Niekoniecznie będziemy zrywać w ten sposób kokosy (lecz oczywiście możemy), bo to zależy również od umiejętności kierowania firmą i wszystkiego innego – niezwiązanego z tworzeniem. Bo nie samym rysowaniem żyje człowiek.
Może być też tak, że szlifujemy nasze umiejętności rysunkowe niczym krasnolud młot Thora w podziemiach. A na nic to się zdaje, bo nikt nas nie zna, nikt nie słyszał o nas nad ziemią. Trudno komuś będzie coś kupić, docenić lub choćby westchnąć z zachwytu, dopóki cudem nie otworzy szuflady z naszymi rysunkami. Oczywiście możemy liczyć na to, że przypadkowy mecenas przejdzie akurat koło nas na ulicy, spojrzy w nasz szkicownik i krzyknie: “Acha! Rośnie nam drugi Picasso!”. Po czym weźmie nas, mimo naszych nieśmiałych protestów, na nauki u najlepszych sztukmistrzów. Nie liczmy na to i weźmy sprawy w swoje ręce. Jak to mówił jeden Darwinista: “Jak nie drzwiami, to oknem, jak nie oknem… to trudno.”.
Są branże, w których zarabia się więcej pieniędzy (techniczne, informatyczne, medyczne), ale czy perspektywa nauki i robienia w życiu czegoś, co nie wywołuje w nas ciar od rana da nam szczęście i motywację do rozwoju? Koniec końców, może wyjść tak, że zdeterminowana osoba, pchana pasją może uzyskać lepsze rezultaty finansowe w “gorszej” finansowo branży, bo działa właśnie zgodnie z wewnętrzną motywacją, ma więcej zapału, chęci do poświęcania czasu na wspinaczkę do celu. Jeśli nie czujemy tego samego w “dobrze płatnej” pracy, jak mamy codziennie rano wstawać z chęcią podboju wszechświata? I w końcu:
Lepiej robić, to co się lubi (nawet, gdy czasem jest kryzys, ja wiem) i mieć mniej pieniędzy czy opływać w bogactwo i nie czuć spełnienia?
Pytanie pułapka. Ja uważam, że najlepiej mieć i pieniądze, i spełnienie ;).
W końcu zazwyczaj naszą motywacją, podczas nauki rysowania, raczej nie są pieniądze. Nie wyobrażam sobie, aby możliwe w ogóle było analizowanie budowy oka, skrupulatne cieniowanie i jednoczesne myślenie, że im ładniej je będziemy rysować, tym więcej będziemy zarabiać. Wiadomo jednak, że nasz mózg ogólnie lubi o tym myśleć, bo nas czas jest ograniczony. Jeśli poświęcamy go na coś, co nawet potencjalnie może nie profitować, ta wizja może wywołać w nas stres, a my przestaniemy się rozwijać w tej dziedzinie. Otóż trzeba włożyć mnóstwo pracy, kreatywności (nie tylko tej twórczej) i wysiłku, aby zarabiać z rysowania. Później może być lepiej albo gorzej, zależnie od wielu czynników. Ale łatwiej będzie nam to przerwać, gdy czujemy sens i mamy nadzieję.
Uważam, że najlepiej najpierw, gdy nie jesteśmy jeszcze zawodowcami, uczynić z rysowania swoją działkę dodatkową, ale poświęcać jej każdą wolną chwilę. Obserwować, jak się w tym rozwijamy, co czujemy i w miarę “rozrostu”, podejmować decyzje.
Sławę?
Im lepiej rysujesz, tym mniej potrzebujesz przekonywania innych, że Twoje prace coś znaczą, że są dobre. Dobre rysunki mówią same za siebie, nie potrzebują tak dużej reklamy, a ludzie przystają przy nich, bo widzą coś niecodziennego, sami chcą się tym dzielić i to polecać.
Trzeba jednak pamiętać o pułapce, w jaką można wpaść. Ta jest dość powszechna i Ciebie prawie na pewno też dotknie, jeśli nie jesteś staruszką malującą portrety na spokojnej wsi. Są to social media. Bardzo ważny teren działania dla artystów, bo niestety, na ulicy trudno wystawić swoje prace i zebrać dobry feedback czy dużą widownię. Zasadzek jest w tej strefie tu dużo, bo oprócz bezcelowego porównywania i ciągłego “zbierania inspiracji” pochłaniającego nas cały czas, mamy tutaj dopływ dopaminy pochodzący z oczekiwania na lajki z facebooka i serduszka z instagrama.
Kiedy zaczynasz być jedną nogę w pułapce? Nie, nie wtedy, gdy cały czas siedzisz w telefonie. Wtedy jesteś już po uszy. Ale wtedy, gdy każdą wykonaną pracę – nawet mały szkic publikujesz, czekając na uznanie. Częstym motywem jest też ciągłe pokazywanie swoich postępów, ćwiczeń, każdej kredki i Buk wie czego. Nie rysujesz dla widowni. Rysujesz dla siebie. Niektóre prace mogą pójść do szuflady. Nie wszystkie będą udane, część będzie zasługiwać na przemilczenie. Ale jeśli narysujesz 20 rysunków, zwiększasz szanse, że jeden z nich będzie tym Twoim małym trofeum. Z tego nie publikujesz wszystkich, ale te najlepsze. Ćwiczysz, zarysowując tuziny kartek szkicami, dla siebie, nie myśląc w ogóle o tym, bo komuś to pokazać. Robisz to dla samego przebywania z rysowaniem. Wąchania drewna kredek i czucia jak odłamki kolorowego rysika skrobią delikatnie o ziarnisty papier… Yyy, starczy, bo zaraz ujawni się, że to mój poważny nałóg.
Jeśli mamy problem z takim braniem dopaminowych, instagramowych serduszek, wtedy być może naruszona jest nasza potrzeba szacunku albo przynależności. Należy ją wtedy zaspokoić w inny sposób i wrócić z wyleczonym nastawieniem. Albo nawalić sobie w plan dnia i życia mnóstwo zadań spoza świata internetowego (chyba zrobię z tego doktorat, bo jestem w tym coraz lepsza) i wtedy nie ma czasu na odświeżanie fejsa. Brutalna metoda odstawienia smoczka, ale działa i wtedy organizowanie czasu wtedy jakimś cudem przychodzi samo. Żartuję oczywiście (częściowo). Nie róbcie tego, jeśli chcecie dotrwać w do kolejnej zimy.
Piszę, żeby nie czekać na oklaski, jednak nie jest to do końca prawda – bo wiadomo, świat nie jest czarno-biały. Zdrowe poczucie dumy i samozadowolenia, gdy ktoś doświadczony nas pochwali jest nie do opisania. Czujemy się jak doceniony uczeń walczący u boku swego Mistrza, który w końcu stwierdza, że lepiej dziurawimy od niego potwory. Lubimy tę emocję tak bardzo, że potrafimy dążyć do niej latami. A najlepsza i tak zawsze powinna być ta droga, bo trwa dłużej niż przebywanie na szczycie.
Pora na szczerość. Nie wiem, co dokładnie zrobić, żeby być sławnym na tym polu, bo byłabym już dawno na wernisażu w Paryżu, ale podejrzewam, że jest to dobre kombo odwagi, umiejętności marketingu i rysowania.
Spełnienie?
Człowiek ma naturalną potrzebę dążenia do samodoskonalenia. Ulepszanie się każdego dnia sprawia mu wybitną przyjemność. Lubimy widzieć swój progres, dlatego ten widok staje się dla nas nagrodą samą w sobie. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że daje nam to szczęście. Czy jest sens czym innym zastępować ten stan? Spełnienie i radość to najbardziej wartościowa rzecz, jaką możemy otrzymać. I wydaje się niby pozornie prosta do poczucia, bo przecież wystarczy zacząć rysować i zanurzyć się po prostu w tej czynności. Ale w praktyce okazuje się niezwykle trudna, jeśli przesłaniają ją nasze myśli związane wyłącznie pieniędzmi czy sławą. Nie oznacza to, że te sprawy są złem wcielonym, ale że to nie powinna być nasza jedyna pobudka. Uważam, że można nawet motywować się czasami wizjami, w których mamy i jedno, i drugie, ale nie wolno na tych kolorowych marzeniach poprzestać.
Warto rysować choćby, a może szczególnie wtedy, kiedy czujemy w tym sens. Ja tak trochę mam, że nie bardzo wiem, co mi z tego wyjdzie, czy mi się w ogóle to opłaca czasowo, ekonomicznie itp., ale po prostu to robię, jakby niewidzialna siła pchała mnie codziennie do tego. I skądś wiem, że tak ma być. Jak mówił Jacek Walkiewicz:
“Nie wszystko co się opłaca – warto i nie wszystko warto, co się opłaca”.
Może się wydawać, że w dzisiejszych czasach powinniśmy robić to, co się opłaca, to, na co jest popyt. Ale mnie wydaje się, że coraz większe zapotrzebowanie zaczyna być na niknące towary takie jak ludzkie zaangażowanie, upór w dążeniu do celu, profesjonalizm czy sumienność. Poza tym nigdy nie wiadomo, do czego w życiu przyda się umiejętność estetycznego spojrzenia na problem, doboru kolorów albo wiedza bardziej praktyczna zdobyta zupełnie przypadkowo na drodze nauki twórczej. To tak jak te zabawy rysunkowe z numerkami i kropkami. Sama kropka w danym miejscu może wydawać się bez sensu, dopiero po pewnym czasie, gdy połączysz już wszystkie, wiesz, że miała znaczenie i bez niej obraz nie byłby już taki sam. Hasztag mądrościStevaJobsa.
Wszystkie wymienione wyżej pobudki to nasze naturalne potrzeby. Nic złego, że je czujemy. Ale zanim weźmiemy się za rysowanie, spróbujmy zaspokoić je w inny sposób lub przetłumaczyć sobie, że malowanie ich nie zastąpi. Bo najlepiej po prostu się tworzy, nie zastanawiając się, już w szale twórczym, po co to się robi. Dla mnie skrobanie ołówkiem po papierze to trochę taka forma medytacji. Samo wyciszenie się nie daje nam pieniędzy czy sławy, ale oczyszcza umysł tak, że później łatwiej nam wybierać zgodnie z własnym ja – a to już jest potężna siła. Której Wam wszystkim życzę!